4 maj 2011

Dunster - zamek, kościół i ogrody (03.04.2011)

W odległości 3 mil od Minehead, wtulona między dwa wzgórza leży średniowieczna wieś Dunster. Na jednym ze wzgórz stoi wieża widokowa, na drugim okazały zamek. Wybudowany w XI-tym wieku przez 600 lat był siedzibą rodu Luttrellów, a obecnie należy do fundacji National Trust i jest udostępniony dla zwiedzających.

W przewodnikach można znaleźć informacje, że wzgórze zamkowe pokrywają ogrody. Jest południowy taras z ciepłolubną roślinnością, patio. Dołem płynie strumień, wzdłuż którego przez parkową część biegnie szlak spacerowy do starego młyna. Na szczycie wzgórza są punkty widoko na trawniki do gry w polo i krajobraz parku narodowego Exmoor.

I w zasadzie wszystko zgadza się z opisem, ja jednak poczułam się trochę rozczarowana. Ze starych murów zamku pozostała tylko brama, reszta została później przebudowana. Na szczęście wnętrza, mimo że również dość "nowe" (przebudowane i wyposażone w stylu wiktoriańskim w XIX w.), zrobiły na mnie lepsze wrażenie. Ciekawie było zobaczyć jak na Wyspach w czasie, kiedy u nas królowała secesja, wyglądał wystrój wnętrz. Niestety ogrody rozczarowały mnie najbardziej. Spodziewałam się dużo większego terenu i chociaż niewielkiego ogródka formalnego, a zastałam ni mniej ni więcej niż to, co było opisane w przewodnikach.


Brama, jeden z najstarszych, XIII-wiecznych elementów



Zamek




Piękne ciemierniki



Patio przy południowym tarasie





Południowy taras z fontanną w kształcie łabędzia





Niesamowita waza z naparstnicami, (wstydliwie?) ukryta za balustradą klatki schodowej


Szczyt wzgórza z widokiem na park narodowy Exmoor





Ogrody wzgórza zamkowego












Na szczęście moją potrzebę zobaczenia formalnego ogrodu zaspokoiłam niedługo i niedaleko potem. Kilkaset metrów od zamku, przy gotyckim kościele znaleźliśmy mały, niegdyś przyklasztorny ogród otoczony czerwonym murem. Prostokątne grządki nie były może pedantycznie wypielone, szczegółowo zaprojektowane i może nieco przypominały groby, ale mi się i tak bardzo podobało.









Na koniec długiego spaceru, zmarznięci (wtedy był początek kwietnia), poszliśmy do kawiarni. A tam wśród szerokiego wyboru herbat była harbata narcyzowa. Jak mogłam jej nie spróbować? W smaku przypominała hebatkę z fiołka trójbarwnego, była tylko nieco mniej ostra. Powiedziałabym, że przysmak tylko dla koneserów, ale z każdą filiżanką smakowała mi bardziej.