29 kwi 2013

Chelsea Flower Show 2012 (cz.1)

W zeszłym roku spełniłam swoje ogrodnicze marzenie i wybrałam się na najsławniejszą europejską wystawę Chelsea Flower Show (która marzyła mi się od napisania tego wpisu). Pogoda trafiła mi się wyborna, baterie w aparacie nie zawiodły, więc wróciłam z głową pełną wspaniałych wrażeń, kartą pamięci pełną zdjęć i jedynie później nie starczyło mi zapału, żeby wszystko to od razu opisać. Miałam pomysł, żeby opowiedzieć o każdym jednym pokazowym ogrodzie, co mnie niestety przerosło i zablokowało na bardzo długo. Postanowiłam więc zrobić to trochę inaczej. 

W pierwszej części relacji skupię się na ogólnych wrażeniach i sprawach organizacyjnych widzianych z punktu widzenia osoby odwiedzającej wystawę pierwszy raz, w drugiej przyjrzę się moim ulubionym ogrodom.



Chelsea Flower Show 2012

Pamiętam jak kiedyś po wyjściu ze spektaklu teatralnego miałam wrażenie, że tak naprawdę to nie był koniec, że mijani na ulicy ludzie to aktorzy, a bramy i przystanki autobusowe to zaaranżowane przestrzenie teatralne. Podobne uczucie miałam po powrocie z Chelsea Flower Show. Kiedy szłam z dworca do domu każdy zarośnięty przedogródek, odrapana ściana domu obrośnięta pnączem, chwasty wyrastające z pomiędzy płyt chodnikowych, niekoszony trawnik - wszystko to wydało mi się aranżacjami prosto z wystawy. W obu przypadkach była to zasługa czaru rzuconego przez niezwykłe-zwykłe elementy - przedmioty i postaci (teatr), rośliny, przestrzenie i architekturę (wystawa) - znajome, codzienne, swojskie, ale zestawione w intrygujący, albo wręcz przeciwnie - w całkiem prosty sposób.

Bo jeśli miałabym wybrać główny trend wystawy, byłaby to "roślinność spontaniczna". I mam tu na myśli zarówno ogrody będące fragmentami autentycznych krajobrazów (łąki), "zarośnięte" przestrzenie stworzone przez ludzi ("zachwaszczone" ogródki przydomowe, dachy, które zazieleniły się ze "starości", strefa przygraniczna zawłaszczona przez rośliny) oraz bardziej formalne czy nowoczesne ogrody z "wybujałymi" bylinami, poprzerastanymi trawami i bujnymi jednorocznymi kwiatami rodem z wiejskich ogródków.





Słyszałam różne wersje dotyczące przyczyny pojawienia się tego naturalistycznego trendu - jedni mówili, że to moda na ekologię, inni że powodem pojawienia się w konkursowych ogrodach większej ilości "zwykłych" (czytaj: tanich) roślin był kryzys. Szczerze mówiąc, ja nie zauważyłam, żeby w jakimkolwiek miejscu wystawy cokolwiek było zrobione "na biednie" i kiedy uświadomiłam sobie, jaka ilość pieniędzy została wpompowana w realizację projektów, które przecież są tymczasowe i nie wszystkie znajdą nabywców, zrobiło mi się niefajnie... I może to nie faktyczny brak pieniędzy, ale raczej świadomość, że nie do końca wypada epatować przepychem, kiedy w kraju rośnie bezrobocie i tnie się benefity, była przyczyną pojawienia się tego trendu? Nie wiem. 

Faktem jest jednak, że w ostatnich latach dużo mówi się w Wielkiej Brytanii o problemach związanych z przydomową ekologią - suszą, a w związku z tym z ustawowymi ograniczeniami zużywania wody wodociągowej do podlewania ogrodów, malejącej  populacji pszczół czy zmniejszającej się bioróżnorodności. To są tematy obecne we wszystkich centrach ogrodniczych (szeroki wybór domków dla owadów, osobne działy z roślinami przyciągającymi pszczoły) i ogrodach dydaktycznych. Więc w sumie dziwne by było, gdyby nie miało to żadnego odzwierciedlenia w pokazowych projektach. 






Ale po kolei!

Chelsea Flower Show odbywa się co roku w maju w Londynie na terenie Royal Hospital Chelsea (najbliższa stacja metra to Sloane Square lub Victoria). Bilety trzeba kupować z dużym wyprzedzeniem (mój nabyłam jakoś w styczniu-lutym), bo wyprzedają się jak świeże bułeczki (w tym roku są już nie do dostania). Ceny biletów nie są małe: całodniowy (8:00-20:00) kosztuje w tym roku 55 funtów, na pół dnia (15:30-20:00) 34 funty, a wieczorny (17:30-20:00) 28 funtów. Ja polecam całodniowy - rano jest trochę mniej ludzi, poza tym żeby wszystko dobrze obejrzeć, trzeba mieć sporo czasu.
Na teren wystawy jest kilka wejść, jeśli jednak bilety mamy do odbioru na miejscu, pytać należy o London Gate, żeby nie chodzić bez sensu dookoła jak ja, bo teren wystawy jest duży i można się zmęczyć.

Ciekawe, że pierwszą osobą z obsługi wystawy jaką spotkałam (nie licząc sprawdzających zawartość toreb sympatycznych i wesołych Hindusów), był Polak :-)



Pierwsze wrażenie po wejściu na teren Chelsea - O BOŻE, ILE LUDZI!! Tłum był nieziemski, jak na festiwalu rockowym 5 minut przed koncertem głównej gwiazdy. Jeśli ktoś ma alergię na ludzi, nie znosi się przeciskać, stać w kolejce  itd - to nie jest impreza dla niego.




Po wejściu na teren wystawy dobrze jest zaopatrzyć się w katalog. Niestety karty płatnicze uznawane są w niewielu miejscach na całym terenie, więc radzę zaopatrzyć się w gotówkę. Specjalny jubileuszowy program kosztuje w tym roku 10 funtów, jest tam mapka i omówiony każdy ogród, więc warto kupić, żeby czegoś nie przeoczyć (ja nie dotarłam do jednego konkursowego ogrodu, bo swój program kupiłam pod koniec dnia, kiedy wreszcie znalazłam oficjalny sklep z pamiątkami, w którym można było płacić kartą). Na szczęście dla nieposiadających programu po drodze rozmieszczone są mapy wolnostojące, którym można zrobić zdjęcie i tym sposobem mapę "nabyć".



Ja po wejściu od razu skierowałam się do toalety, gdzie prawdziwą atrakcją była umywalka zrobiona na kształt fontanny, która świetnie sprawdzała się w upał. Dodatkowym bonusem były eleganckie mydła w płynie i balsamy do rąk o różnych zapachach, sponsorowane przez produkującą je firmę, która miała również swoje stoisko na wystawie.




Oprócz konkursowych ogrodów podczas Wystawy można zobaczyć dużo, dużo innych rzeczy. Jest ogromna ilość stoisk artystycznych (obrazy, grafiki, pocztówki, autorska biżuteria, torebki, ubrania), stoiska z akcesoriami ogrodniczymi (rękawice, kalosze, narzędzia - ale raczej designerskie niż typowo robocze), z rzeźbami (często z bardzo ładnymi kompozycjami roślinnymi), ze szklarniami (marzenie!), meblami, fontannami, doniczkami, stoiska kwiaciarni i farm ziołowych, pawilon edukacyjny (mały i mało ludzi w nim, ale fajnie że w ogóle jest), wystawa florystyczna (strasznie  biedna moim zdaniem)...























Jednak najciekawsze rzeczy (oczywiście oprócz samych pokazowych ogrodów) znajdują się pod Dużym Namiotem, gdzie prezentują się producenci roślin i jest to tak rozbudowane, że spokojnie mogłoby być osobną wystawą. Szkółkarze, producenci bylin, hodowcy róż, powojników, traw, specjaliści od topiarów, orchidei, agapantów, roślin powietrznych, stoiska z żurawkami, pierwiosnkami, piramida z truskawek, rośliny wodne, łubiny, ostróżki, naparstnice... To właśnie przedstawicielka tego ostatniego gatunku zdobyła miano Rośliy Roku 2012 - Digitalis Illumination Pink.





Digitalis Illumination Pink




Z ciekawością obserwowałam również ludzi, którzy przyszli oglądać Chelsea Flower Show. Zdecydowanie dominowała tzw. "siwa siła", czyli Brytyjczycy w wieku 50+. Dzielnie znosili i upał i tłumy, byłam pełna podziwu dla nich. Było również trochę obcokrajowców (kilka razy słyszałam język polski), ale jednak Anglików była zdecydowana większość. Po 17:00 zaczęli pojawiać się bardzo elegancko i zamożnie wyglądający 30-latkowie, którzy właśnie opuścili swoje biura w City i przyszli napić się szampana i zjeść obiad w restauracji w najmodniejszym miejscu, jakim jest teren wystawy w tym czasie.

Zastanawiałam się, ilu ludzi na wystawę przychodzi z powodu prawdziwego zainteresowania ogrodami i roślinami, a ilu dla potrzeby bycia w popularnych miejscach, czy tylko z ciekawości. I stwierdzam, że 99% ludzi przyszła faktycznie szukać inspiracji, zdobyć namiary na ciekawe szkółki, kupić jakieś dodatki do swoich ogrodów, czy nawet same konkursowe ogrody. Ludzie z notatnikami zapisujący nazwy roślin, szkicujący aranżacje, wymieniający się uwagami "patrz, to wygląda jak twój ogródek za domem!", "Nie wiedziałam, że to będzie razem tak dobrze wyglądać, muszę to wypróbować" itp. - byli w ogromnej większości.

W strojach dominowały sukienki i kapelusze oraz desenie kwiatowe i ptasie :-)




Więcej moich zdjęć z wystawy znajduje się w facebookowej galerii: 

11 kwi 2012

"Vintage Flowers" Vic Brotherson

 Vic Brotherson jest florystką od 20 lat, a od 6 właścicielką przepięknej kwiaciarni SCARLET AND VIOLET w Kensal Rise, w Północnym Londynie. Dzięki artystycznym uzdolnieniom i ciężkiej pracy wykształciła ona rozpoznawalny styl, który został wielokrotnie doceniany przez magazyny ogrodnicze, florystyczne, o tematyce ślubnej czy dekoracji wnętrz. Tylko w zeszłym roku jej kurszt doceniły m.in. piosenkarka Lili Allen i modelka Kate Moss, które poleciły opiece Vic oprawę florystyczną swoich ślubów.

A jaki jest styl Vic? Jej kompozycje łączą staroświecki urok kwiatów z babcinych ogrodów z zaskakującą świeżością kwiatów polnych i łąkowych. Łączy ona gałęzie, chwasty, chabazie z dostojnymi różami, hortensjami, bzami i ostróżkami. A wszystko w niesamowitych pojemnikach - słojach, blaszanych dzbankach, aluminiowych wiadrach, butelkach, kryształowych karafkach, malowanych wazonach...


Na nasze szczęście Victoria postanowiła podzielić się swoimi doświadczeniami i pasją w napisanej przez siebie książce "Vintage flowers". Na to istne dzieło sztuki trafiłam w księgarni z tanimi książkami, chociaż nie mam pojęcia dlaczego została przeceniona. Wysoka jakość zawartości, druku i dobre recenzje wcale tego nie tłumaczą, wręcz przeciwnie. A prawda jest taka, że mieszcząc się w oryginalnej cenie kupiłam już... 5 egzemplarzy! Nie mogę się po prostu powstrzymać przed kupowaniem następnych, bo to że leżą na półce niepodziwniane przez nikogo, wydaje mi się niemiłosiernym marnotrawstwem!

Z resztą nie ma co opowiadać, to trzeba zobaczyć:


























Vic o sobie:

"Jestem florystką od 21. roku życia, tylko to umiem robić i za nic na świecie nie zamieniłabym tego na coś innego. Zaczęło się to przez przypadek, ale jak spojrzę wstecz, to stwierdzam, że w sumie był to oczywisty wybór. Dorastałam w Lake District w Cumbrii, otoczona krajobrazem, którego wówczas nie doceniałam (wtedy miałam większy pociąg do niebieskiej maskary niż do spacerów po wzgórzach!). Moja mama wypełniała nasz dom wzorami, fakturami i jedzeniem, przekazując mi miłość do tkanin, uznanie dla kolorów i pięknych przedmiotów. Studiowałam na Akademii Sztuk Pięknych i wiedziałam, że nie będę się w stanie utrzymać tylko z malowania. Florystyka wydawała się idealną pracą, pokrewną mojemu wykształceniu. Teraz po prawie 20 latach ciężkiej pracy, zaczęłam doceniać to wszystko, co osiągnęłam podczas tej drogi. Ta książka jest jej rezultatem."


"Nauczyłam się "szkicować" kwiatami, dopasowywać je do siebie, aranżowiać, zestawiać i wreszcie "malować" nimi. Kwiaty dzięki swoim kolorom, kształtom i fakturom umożliwiają tworzenie martwych natur, małych dzieł sztuki, które są w efekcie zbiorem twoich ulubionych rzeczy i manifestacją twojego gustu."


"Vintage Flowers. Choosing, arranging, displaying" Vic Brotherson





linki:
http://www.stylenest.co.uk/life/five-minutes-with/vic-brotherson/
http://ofspringandsummer.blogspot.co.uk/2011/09/vintage-flowers-by-vic-brotherson.html
http://www.wildatheart.com/
http://www.telegraph.co.uk/property/interiorsandshopping/8818212/My-space-Vic-Brotherson-florist.html
http://flowerona.com/2011/12/interview-with-vic-brotherson-of-scarlet-violet/
http://www.stylenest.co.uk/life/five-minutes-with/vic-brotherson/
http://flowerona.com/2011/10/book-review-of-vintage-flowers-by-vic-brotherson/