11 lut 2011

Polaroidowe ogrody z dzieciństwa

Kiedy byłam małą dziewczynką, do przyrody miałam stosunek jak mała indianka - użytkowy i magiczny. Pospolicie rosnące na podwórku rośliny miały swoje określone funkcje: z kwiatostanów babki i owoców niecierpka się strzelało, na źdźbłach trawy się grało, a przy pomocy ich puszystych wiech grało się w "kogucik czy kurka", z płatków bodziszków robiło się fioletowe pazurki, z nosków klonu rogi nosorożca, na czapeczkach od żołędzi się gwizdało, dmuchawce się zdmuchiwało, a czterolistna koniczyna przynosiła szczęście. Całą masę roślin się zjadało - kwiaty koniczyny i jabłoni, "boże chlebki" czyli owoce ślazu zaniedbanego, kwaskawe trójkąty tasznika. Oprócz tego dzikie owoce - kwaśne śliwki, cierpkie tarniny czy usmażone przez mamę w naleśnikowym cieście kwiaty akacji lub czarnego bzu.

Wszystkie rośliny były po to, żeby z nich korzystać, wyciągać ręce i brać. Przewodnikiem po tym świecie byli rodzice, których wiedza w naturalny sposób przesiąkała do mojej podświadomości. Wilcze jagody i kąkole są trujące, jak stłukę kolano, muszę przyłóżyć do niego liść babki, młode szczawiowe listki mogę jeść, ale nie za dużo.


Takie wspomnienia wywołała we mnie ta bezpretensjonalna polaroidowa sesja zdjęciowa z Kirsten Dunst dla marki "Band of Outsiders" zrobiona w ogrodzie botanicznym Huntington w Pasadenie w Kaliforni.

zdjęcia: fashiongonerogue.com






















Więcej zdjęć: fashiongonerogue.com